Myślę, że dość surowa ocena filmu. Julianne ubóstwiam i tutaj dała z siebie dosłownie wszystko, bez wątpienia (a dyskusji, że za dwa Oskary jej się należały nawet nie zacznę...;) ). Sam film jest dobry; po prostu tego typu filmy oceniam inaczej. Od samego początku jesteśmy przygotowani na koniec, to takie emocjonalne przyglądanie się czyjejś stopniowej śmierci, jak w wielu filmach o charakterze biograficznym. Przy takiej historii autorzy nie mieli zbyt dużego pola do popisu (mnie skądinąd historia poruszyła) i w dużej mierze wszystko zależy od gry aktorskiej. Nic poza wachlarzem emocji w tym filmie nie miałoby i tak znaczenia. Nie czytałem książki - możliwe, że czegoś zabrakło.... Pozytywnym zaskoczeniem jest też reszta obsady, w tym całkiem znośna Stewart i niezły Baldwin.

No tak, to jeden z filmów, gdzie najważniejszy jest popis gry aktorskiej, ale tak jak już mówiłem - bez Julianne ten film przeszedłby bez echa. Ja też nie czytałem książki, ale aż chciałoby się dodać parę scen do filmu, parę innych inaczej zmontować, a kilka innych usunąć. To film bardzo prosty - nie chcę wyjść na hejtera, ale takie mam właśnie odczucia i większość osób, który wystawiły recenzje też czują wielki niedosyt. A co do reszty obsady powiem tak - zastrzeżeń nie mam, ale zdziwiłem się jak zobaczyłem tam Baldwina, choć czasem potrafi fajnie zagrać to za bardzo mi tam nie pasował. Kate Bosworth wyjątkowo mnie nie drażniła w tym filmie (przeciętna aktorka), a co do Kristen Stewart to zawsze daję jej kredyt zaufania i oglądam z lekkim przymrużeniem oka - niewątpliwie ma talent i potencjał, ale potrzebuje po prostu czasu... :-P