Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/Zmiana+warty-130428
GORĄCZKA ZŁOTA

Zmiana warty

Podziel się

Jakub Socha o transformacjach, jakie przeszli nowi Jack Ryan i Joe Turner.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to przyrost masy mięśniowej. Nowy Joe Turner i nowy Jack Ryan wyglądają dziś prawie jak gladiatorzy, a przecież nie są agentami, którzy działają w terenie, tylko zza biurek. Wcielają się w nich odpowiednio: Max Irons (syn Jeremy'ego, spełniający się do tej pory raczej w brytyjskich filmach historycznych i kostiumowych) oraz John Krasinski (aktor wielofunkcyjny, mający za sobą przygody z komedią, horrorem, a także strzelanką Michaela Baya). Obaj imponują muskulaturą, ten drugi może poszczycić się nawet poważnymi bliznami, których nie powstydziłby się Martin Riggs.

Niby w Jacka Ryana wcielał się w przeszłości też Ben Affleck, ale to było na długo przed Batmanem, poza tym Ryan to przede wszystkim Harrison Ford z "Czasu patriotów" i ze "Stanu zagrożenia", wtedy już facet grubo po czterdziestce – wiele można o nim powiedzieć, ale nie to, że narzuca się ze swoim kaloryferem. Turner cieszył się mniejszą popularnością, do tej pory wcielił się w niego w zasadzie tylko Robert Redford w "Trzech dniach Kondora" – przystojny, ale pozbawiony klatki piersiowej profesjonalnego wioślarza. Było to w 1975 roku. Dawno temu.

Turner Redforda jeździ do roboty w śmiesznej czapeczce, motorynką. Urzęduje w kamienicy, która spokojnie mogłaby stać gdzieś w Anglii; zajmuje się głównie czytaniem książek; to, co przeczyta, wrzuca do bazy komputerowej, ale wcześniej musi ustawić się w kolejce – placówka ma na stanie tylko jeden komputer, który dodatkowo zajmuje pół pokoju. Nowy Turner w nowym serialu "Trzy dni Kondora" pracuje w wielkim lofcie, nie ma tu pokoi, jest open space, na każdym biurku stoją najnowocześniejsze komputery. Agenci nie wykradają się do klasycznego dinnera po kanapki z tuńczykiem; czasami ktoś wymknie się na balkon, żeby zapalić pół papierosa; w tym świecie jest to zagranie traktowane w kategoriach "walki z systemem".

Biuro Ryana aż tak bardzo się nie zmieniło – nie przypomina gniazda hipsterów, tylko nudną korporację: blade ściany, jarzeniówki, niekończące się korytarze. Jest to miejsce wyprane z marzeń i snów, ale również wyposażone w najnowocześniejsze maszyny. Ryan grany przez Forda tonął w papierowych aktach, cierpiał, aż technik wyostrzy rozpikselowane zdjęcie satelitarne, posiadał komórkę wielkości kabaczka. Ten dzisiejszy nawet nie mrugnie, a już ma obraz z drona, który zagląda złoczyńcy do filiżanki i sprawdza, czy ten pije kawę czarną czy z mlekiem.


"Jack Ryan"
Grany przez Williama Hurta Bob Partrige, stary wyga CIA, przybrany wujek młodego Turnera, kusząc go pracą w CIA, mówi mu z żalem, że agencja pogrąża się w coraz większym kryzysie, bo najlepsze amerykańskie umysły odpłynęły do Doliny Krzemowej. Wybawieniem mają być dla niej młode geeki z MIT, takie właśnie jak bohater grany przez Ironsa, potrafiące włamać się do irackich komputerów obsługujących tamtejszy program atomowy przy użyciu starej Noki. Jeśli chodzi o technologie, Ryan może nie jest tak sprawny jak Turner, ale i on nie wypadł sroce spod ogona – do CIA trafił z Wall Street, gdzie codziennie spędzał przed ekranem wiele godzin, wpatrując się w rządy wykresów i cyfr, z których zwykli śmiertelnicy najczęściej nic nie rozumieją.

Wpływ komputerów na życie został zauważony; spece w tej dziedzinie odgrywają coraz większą rolę w szpiegowskich serialach.
Jakub Socha
Wpływ komputerów na życie został zauważony; spece w tej dziedzinie odgrywają coraz większą rolę w szpiegowskich serialach, samej technologii jednak na razie nikt się nie lęka. Daleko jesteśmy od świata, który w "Homo Deus" opisuje izraelski uczony Yuval Noah Harari. W jednej z najładniejszych anegdot, które można znaleźć w książce, superkomputer dostaje zadanie, żeby wyliczyć liczbę Pi. Podejmując wyzwanie, pierwsze co robi, to zabija wszystkich ludzi, a potem przejmuje ich komputery, tworzy z nich maszynę o wielkiej mocy przerobowej i spokojnie oddaje się rozwiązywaniu postawionego mu zadania. W Hollywood i okolicach ciągle wierzy się w to, że jeśli nawet jakiś komputer wymknie się nam z rąk, to zawsze będzie można przywalić mu młotkiem w płytę główną i zażegnać problem. Podobnie jest w serialowych "Jacku Ryanie" i "Kondorze". Nasze tęgie mózgi zamiast pisać pomysłowe algorytmu, zostają odpędzeni od klawiatury i puszczeni w ruch; w ręce wkłada się im broń, a na nogi – wygodne buty.

Co ciekawe, tę samą drogę przechodzi główny przeciwnik Ryana, niejaki Sulejman, syryjski imigrant we Francji, gdzie obronił doktorat z ekonomii na prestiżowym uniwersytecie. Europa go jednak odrzuciła; w jednej z retrospekcji widzimy przyszłego terrorystę, jak czeka w kolejce kandydatów o pracę w dużym banku. Biali Francuzi patrzą na niego z góry, potencjalni pracodawcy jego pomysły, by zainwestować w bankowość internetową, taktują co najwyżej z przymrużeniem oka. Odrzucony przez elity młody bankier szybko przechodzi przemianę – ten proces zaczyna się w więzieniu, gdzie bohater trafia po tym, jak wziął na siebie winę brata; przyjmuje islam, kupuje komputery i zaczyna zbierać kasę, żeby wytoczyć Zachodowi wojnę. Charakterystyczne jednak, że nie będzie jej toczył zza biurka, wykorzystując narzędzia, które dobrze zna – też weźmie pistolet do ręki. 

Sulejman, syryjski imigrant we Francji, gdzie obronił doktorat z ekonomii, to stosunkowo nowy typ fundamentalisty.
Jakub Socha
Sulejman to stosunkowo nowy typ fundamentalisty, groźniejszy o tyle, że zna nie tylko zachodni kod kulturowy, ale przede wszystkim sposoby na robienie pieniędzy w czasach późnego kapitalizmu. Twórcy nowego "Jacka Ryana" przeciwstawiają mu trzy figury, wśród nich chyba największe znaczenie ma (co jest w jakimś sensie novum w świecie seriali o terroryzmie) żona Sulejmana, Hani – nieakceptująca wyborów męża, uciekająca od niego, by ocalić swoje córki przed światem fundamentalistycznych haseł i terroru. Oprócz niej po stronie dobra stoją Ryan i jego szef, James Greer, grany przez Wendella Pierce'a, znanego z niezapomnianej roli detektywa Bunka Morelanda w "The Wire".

Pierce przy Ryanie wygląda jak Philip Marlowe przy Panu Samochodziku; to jeden z tych, którzy po prostu wiedzą, na czym świat stoi, w związku z tym nie ma żadnych złudzeń. Agencji oddał całe życie. Widział już niejedno, zdążył się ubrudzić, nigdy też specjalnie nie zwracał uwagi na karierę, nie bawił się w personalne gierki, dlatego teraz jest legendą, ale raczej pozbawioną wpływów. No i wyznaje islam, żeby nie było, że to religia tylko dla mudżahedinów. Gdy tylko się pojawia, serial od razu nabiera życia. To on wprowadza w świat Ryana – harcerzyka, który wierzy, że świat można naprawić gorliwością i uczciwością. 

Trochę inaczej wygląda poszukiwanie symbolicznego ojca w "Trzech dniach Kondora", serialu w dużo większym stopniu koncentrującym się na samej Agencji. Jego rdzeniem jest stara śpiewka o "grach wojennych", symulacjach przeprowadzanych przez amerykański wywiad, szalonych pomysłach, które jakimś dziwnym trafem zostają skierowane do realizacji i przez to generują prawdziwe zagrożenie dla Stanów. W serii retrospekcji widzimy pojedynki na słowa między Turnerem a Partridgem. Ten pierwszy już od najmłodszych lat stoi na straży wartości; nie wierzy w coś takiego jak mniejsze zło. Jego patron z kolei jest rozczarowanym pragmatykiem. Uważa, że na świecie trwa wojna "wszystkich ze wszystkimi" i że względny spokój i bezpieczeństwo może zapewnić tylko taka władza, która nie zawaha się użyć siły, nawet jeśli będzie ją stosowała poza granicami prawa.


"Trzy dni Kondora"
Partridge w odróżnieniu od Pierce'a nigdy nie splamił sobie rąk krwią – od tego ma swoich zabójców, tym razem pod postacią agentki izraelskiego wywiadu i nimfomanki, która zastąpiła znanego z filmu z Redfordem starego pana w jesionce i tyrolskim kapelusiku, granego przez Maxa von Sydowa. To typ intelektualisty, który łazi od spotkania do spotkania albo wisi na telefonie. Do agencji trafił prawdopodobnie w okolicach lat 60., jako jeden z tych, który wykalkulował, że zdegenerowane amerykańskie państwo można zrewolucjonizować jedynie od środka. Jego głównym przeciwnikiem jest inny stary agent, Ruel Abbott grany przez Boba Balabana. Typ nawiedzonego faszysty.

W jednej z najciekawszych scen serialu Abbott i Partridge spotykają się w stołówce. Obiad szybko zamienia się w grę. Obaj kłamią w żywe oczy, mówią tylko to, czego tak naprawdę nie myślą, w międzyczasie odbierają telefony i udają jeden przed drugim, że są to telefony od ich żon. Jedna iluzja zarasta drugą, ale przez ten las przedziera się życie, reprezentowane właśnie przez małżonki agentów. Jedną próbującą poradzić sobie ze zdradą męża, drugą umierającą na raka. Ich cierpienia nie da się przysłonić kolejną fikcją, jest w nim coś nieodwracalnego. I widmo zbliżającego się końca. Sztafeta pokoleń musi jednak biec dalej. Nowi zawodnicy na swój ciężar dopiero pracują. Na razie ganiają to tu, to tam, bo ktoś im powiedział, że jest to ważniejsze od tego, co można zobaczyć na ekranie komputera. Na razie są nieciekawi, na pewno mniej ciekawi niż świat, którzy chcą zbawić.
12